Każdy ma swoje upodobania co do książek. W moim przypadku jest to nie do końca racjonalny pociąg do opasłych tomów. Wiadomo, to nie rozmiar książki decyduje o jej wartości, ale jednak na pozycje ponad 400 stronicowe patrzę z większą sympatią. Z tego też powodu zbiory opowiadań mają u mnie już na starcie wyżej postawioną poprzeczkę i żeby mnie oczarować muszą "mieć w sobie to coś". Zbiór sześciu opowiadań Zbigniewa Kruszyńskiego zatytułowany, podobnie jak ostatni, najobszerniejszy z zawartych w nim utworów, "Powrót Aleksandra" dosyć trudno mi ocenić. Pięć pierwszych krótkich opowiadań czytało mi się dość dobrze (zwłaszcza pierwsze, "Czat", przypadło mi do gustu), ostatnie zaś, tytułowe, niezbyt mnie porwało. Chyba od opowiadań ponad 100 stronicowych oczekiwałabym wyraźniejszej fabuły, a ta jest szeregiem luźnych obserwacji i wspomnień bohatera odwiedzającego rodzinny kraj. Jedna rzecz w zbiorze była świetna, bez cienia wątpliwości. Chodzi tu o warstwę językową. Rozbijanie frazeologizmów, nadawanie słowom nowych znaczeń, zabawa nimi - naprawdę dobrze napisane. Styl pisarza przypadł mi do gustu, możliwe że sięgnę po którąś z napisanych przez niego powieści. Wspomnianego wyżej, bliżej nieokreślonego "tego czegoś" w "Powrocie Aleksandra" jednak nie znalazłam. Tymczasem, nadal będę głosić wyższość dłuższych form literackich nad krótszymi. Ot, takie prawa demokracji.